poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Please help! Crysis time...

Dziękuję Wam za komentarze :* Nawet nie wiecie, jak mnie to motywuje i pomaga :)

Skinny Bitch - też jaram codziennie, widzę jak mnie to wypacza, dlatego chcę z tym zerwać. Może nie do końca, bo uważam, że nie ma w tym nic złego jak się jara powiedzmy raz w tygodniu, ale codziennie to gruba przesada. Same szkody, zawalam szkołę i inne obowiązki, bo nic mi się nie chce i nic mnie nie obchodzi. Zawalam dietę, no bo tzw pakman...

Charlie - jeśli czujesz, że cię ciągnie do tego, to lepiej wcale nie próbuj. Ja np do alkoholu nie mam żadnego pociągu, piję okazjonalnie, ale jeśli chodzi o trawę, to myślę, że uzależniłam się już od pierwszego bucha... Marihuana to i tak małe zło, ale już mnie to przytłacza, ile można?

Zresztą... Myślę, że zawsze będe uciekać przed rzeczywistością. Nie chcę, ale przeczuwam, że tak będzie. No bo... o to właśnie chodzi, że jak się naćpam, moje życie jest w końcu kolorowe.
Amfa - jestem silna, nie jem, mogę wszystko. Okazjonalnie.
Grzyby - jestem w innej rzeczywistości i nic nie jest ważne, że jestem gruba, że jest beznadziejnie.
Kwasy - jestem wszystkim, nie jem, jest pięknie, jest tak jakbym brała wszystko na raz, caly świat garściami.
Od święta, na co dzień jaram i wszystko mam w dupie.

Ot, przemyślenia ćpuna.

No i właśnie. Biegam po mieszkaniu z kąta w kąt. Nie mogę znaleźć sobie miejsca. Kursuję kuchnia-pokój-kuchnia pokój. Zjadłabym coś. A może nie. Dobrze że nie mam gotówki, zero słodyczy w domu, zero czystych naczyń i sztućców. Jestem zbyt leniwa by posprzątać, umyć się i iść do sklepu, w którym można płacić kartą. Przynajmniej nie będę źreć.

Nie wiem czy się śmiać czy płakać. Jeść nie jeść zając się czymś iść spać zadzwonić do dilera ale przecież nie mam kasy zmulić się jeść ketonal podpierdzielony współlokatorowi... Nawet mam usprawiedliwienie - przecież boli mnie głowa. Trochę. Jest beznadziejnie. Albo nie, jest po prostu nudno, a ja nie jarałam od 3 dni.
Co za impas, ja pierdole...

Przynajmniej waga pokazała dziś 60,5 kg. Jedno dobre.

Thin na dziś

wtorek, 23 sierpnia 2011

....

Witam was moje ślicznotki :)
Drugi dzień trwam na diecie błyskawicznej, piję ten ohydny koktajl i nawet nie zjadam wszystkiego, co było przewidziane. Chyba dobrze na mnie działa rozpisany plan, limity i inne takie. Bo jak próbuję jeść intuicyjnie to kończy się to obżarstwem do potęgi.

Dziękuję za komentarze pod poprzednim postem :* Potrzebowałam kopnięcia w dupę. Każda z was ma trochę racji.
Charlie - w moim przypadku to nie jest typowa bulimia, nie rzygam często. Wpadam w cykle -obsesyjna kontrola-zawalenie-rzyganie-obsesyjna kontrola-jaranie-żarcie-przeczyszczacze-wyrzuty sumienia i tak w kółko. Ale masz rację, to jest do dupy.
Osełka - prawda, że nie myślałam racjonalnie. Przecież mogłam poprzestać na jednym batonie i tymbarku czy coś... Nawet spaliłabym to potem. Z awaryjnym żarciem mam taki problem, że... nie wiem, chyba poczułam sie zbyt pewna siebie i dlatego tak się to skończyło... Z ta moją cukrzycą to jest tak, ze ja ją chyba podświadomie wypieram. Choruję od 10 lat i wszyscy myślą, że to akceptuję, a to nieprawda. Po prostu nie chcę być chora i podporządkowywać temu swojego życia. Dlatego się nie kontroluję w tym względzie, chociaż mam z tego powodu straszne wyrzuty sumienia.

Póki co, nie ważyłam się, sprawdzę po zakończeniu "błyskawicznej".

Eh. Z dietą się trzymam, ale dziwnie mi jakoś. Rano tata mojego chłopaka miał jakiś atak, bardzo bolała go wątroba, wymiotował, zabrali go do szpitala. A ja nawet nie mogę jakoś pomóc, będąc jakieś 1100km od niego :/ Martwię się o tatę (mówię tak o nim, bo sama taty nie mam), chociaż dopiero niedawno go poznałam. Więc siedzę i czekam na jakieś wiadomości. Nie mogę usiedzieć na miejscu.

Znowu dziś jarałam. Małego, cienkiego, samotnego joincika na balkonie. Po całym tygodniu trzeźwości, zauważyłam wyraźniej, jak mnie to... wyłącza. Nie jest to nic innego jak ucieczka poza rzeczywistość. Nic mnie nie obchodzi. Niedobrze. Nie wiem, czy chcę wiecznie uciekać.
Uciekam od dwóch lat. Ba, całe życie, na różne sposoby. Ale podobała mi się rzeczywistość.
Miotam się, między ucieczką a rzeczywistością....

piątek, 19 sierpnia 2011

I love you, miss Toilet

Jestem zerem. Ale od początku. Wczoraj szło dobrze, zmieściłam się w limicie, ćwiczyłam. Jedynie humor beznadziejny.
Gwoli wyjaśnienia, mieszkam z przyjacielem, zawodowym kucharzem. Idzi wczoraj wyjątkowo był w domu, zrobił gulasz, lekki, z pomidorami i oliwkami. Siedzę przy stole i jako, że ciocia marysia nie towarzyszy mi już od 4 dni, jestem w lekkiej depresji.
- Jestem gruba... - chlipię w talerz.
- Oj nie pierdol tylko jedz! - Idzi ucina dyskusję i wychodzi po jajka do sklepu.
Gdy tylko słyszę zamykające się drzwi na klatce, 3/4 mojego obiadu ląduje w kibelku. Pysznego obiadu, ale jakaż jestem dzielna. Gdy Idzi wraca, już nie chlipię, zmywam talerz, a on stwierdza, że wiedział, ze tak będzie i żarcie poprawi mi humor.
Wieczorem gadam z Moim na skype, chwalę się nową bielizną, którą polecił mi zakupić. "Gówno" - stwierdza. 75B! (całe życie mam małe A) i 100zł (nigdy nie kupiłam droższej bielizny) oraz 3 godziny łażenia po sklepach. Chcę być twarda, ale widzi, że prawie płaczę i próbuje mnie przekonać, że wcale nie miał tego na myśli. Gówno, po prostu jest mi przykro. Mam ochotę wyjść z domu, kupić sztukę, najarać się i zasnąć w końcu spokojnie. Ale nie. W końcu jestem twarda, nie?

Dziś. Basen. Pływam w najlepsze, trzydziestą minutę bez zatrzymywania się. Potem nie mam siły, zatrzymuję się, słabo mi. Wychodzę z wody, bo przecież nie mogę sobie pozwolić, żeby zemdleć i się utopić (chociaż to mało prawdopodobne, bo tłuszcz unosi się na wodzie). W szatni mierzę cukier. 43 mg/dl (WHOAA czarno przed oczami - dla tych co nie wiedzą norma na czczo 80-120). Nie mam glukozy w tabletkach, nie mam wody z cukrem, nie mam batonów zbożowych. Katastrofa - start! Automat - lion white (210) + kitkat (220). Pochłaniam w szatni. Normalnie w razie hipoglikemii nie wliczam ratunkowego jedzenia do bilansu, ale to jest gruba przesada. Byloby ok, zmieściłoby się w limicie, ale zamroczona, nie wracam do wody, a potem kieruję swe kroki do pobliskiego lidla. W drodze do domu wchłaniam jeszcze czekoladę (całą! 530) i croisanta maślanego (???).Po cztery kostki na raz zaklejają mi mordę, rogalik rozpływa się w ustach, mięciutki i ciepły.
A potem zbiera mi się na wymioty.
W domu klękam przed nią, Panną Toaletą, jakby to była pierdolona antyczna świątynia. Za długo zwlekalam i nie wszystko poszło. Bolący brzuch, obtarte paznokciami migdałki i załzawione oczy nie są dostateczną karą. Zjadam dwa regulaxy, ostatnie przeczyszczacze jakie mi zostały. JESTEM OHYDNA.

Eat - shit - eat - shit - eat - shit.
That vicious circle isn't 'natural'
That is gross. Why can't I be 

empty, clean, light? Cause I was
born backwards. I am an awkward

smoking weed fat pig. 
Four pieces at a time melted in my
thirtysixcomasix degrees like liquid chocolate lava,
butter croissant felt like heaven -
light, soft and easily slithered
 into my stomach. And I shall be punished.
The white ancient sanctuary is calling me.
I kneel in front of it, so I can get rid of
most of stuffing I pushed into me. I can become 
the whiteness, the storm, the flush. I can be anything,

just as I feel free.
I love you Miss Toilet. The circle starts

again.

piątek, 12 sierpnia 2011

Zjebałam :(

Mam kryzys :/
Wpierdalam od wczoraj od 22. Jestem zjebaną grubą świnią i jem te bułki z szynką i czekoladę. Najgorsze jest to, że to uczucie pełności, które zawsze dawało mi poczucie bezpieczeństwa, teraz tylko mnie wkurwia :/
Przepraszam za słownictwo, ale nie mogę inaczej.
I co więcej, wiem, z czego to wynika. Prawda jest taka, że jestem jebanym ćpunem. Marihuana daje mi poczucie normalności i względny spokój, a także wieczne braki w portfelu, od 2,5 roku dzień w dzień. Kurwa! Obiecywałam sobie, że jak A. wyjedzie, to nie będę żreć, nie będę tyle palić. No i nie palę od 2 dni. Efekt jest taki, że nie mogę sobie znaleźć miejsca i wpierdalam. Jestem zjebana, bo póki paliłam, o dziwo z dietą dobrze szło :/
Nie widzę innego wyjścia, jak znowu klęknąć przed kiblem i skatować się dodatkowymi ćwiczeniami.

Mój A. wpadł na "cudowny" pomysł. Przysłał mi prezent niespodziankę, który okazał się być kilkoma akcesoriami hm... erotycznymi i oczekuje ode mnie małego przedstawienia przed kamerką internetową.
Jesteśmy razem ponad 2 lata i na żywo nie mam problemów z rozbieraniem się przed nim itp. Ale jak mam się mu pokazać teraz?? Spasiona, gruba, beznadziejna, z wielką dupą, tłustymi udami, tym całym cellulitem i małymi cyckami, no jak??

W 4 dni schudłam tylko 0,5kg. Porażka.
Pierdole to, jeszcze tak schudnę, że się wszyscy posrają!

środa, 10 sierpnia 2011

Dzień trzeci :)

Póki co z dietą dobrze, trzymam się wyznaczonego bilansu, ale dopiero dziś zmobilizowałam się, żeby poćwiczyć...
Dzisiejszy bilans:
Śn:

  • jogobella light do picia 110
  • gruszka 65
  • śliwka 32
2Śn:

  • chleb słonecznikowy 10g 24
  • mleko 0,5% 58
O:

  • brązowy ryż 176
  • sos łowicz ze słoika 128
Razem 593. Dzisiejszy limit to 900, więc jeszcze się pewnie szarpnę na jakąś kolacyjkę :)
Ćwiczenia: 8min. legs, squaty 30, pompki damskie 40, zestaw na brzuch z lipcowego shape'a.

Mój mężczyzna wyjechał, więc mam motywację, żeby nie żreć, ale ciężko jest się przestawić z 2000kcal dziennie i napadów na totalną kontrolę nad sobą. ale nie łamię się, wiem że warto :)
Wczoraj w ramach odpoczynku byłam na zakupach i z przerażeniem stwierdziłam, że ledwo się dopinam w spodniach rozm 38 o.O Plus jest taki, że wydałam tyle kasy, że do końca miesiąca będę musiała ostro oszczędzać (na żarciu :D).
Śmigam właśnie na spotkanie z koleżanką, dopiszę resztę bilansu wieczorem. Buziaki :* trzymajcie się chudo :)

niedziela, 7 sierpnia 2011

Początek

Najpierw wypadałoby się przedstawić :) A więc, jestem Franks. Zaczynam prowadzić tego bloga, żeby w końcu opanować swoją dietę.
Trzy lata temu z pro-aną udało mi się schudnąć 13kg. Zachłysnęłam się sukcesem i odpuściłam. Teraz męczę się w ciele, którego nie znoszę. Przez ostatnie trzy lata czytałam tylko o waszej walce, waszych sukcesach i porażkach, siedziałam na tyłku i obżerałam się. Czas to zmienić i wziąć się za siebie! :)
Zaczynam od początku z wagą 62kg przy 168cm wzrostu, BMI 21,9. Niby norma, ale ja nie akceptuję siebie. Moja najwyższa waga to 68,5kg (na szczęście to już daleka przeszłość ;> ), najniższa 55kg.

Nie chcę tu namawiać nikogo do anoreksji. Sama podejrzewam u siebie EDNOS, kompulsywnie się objadam. Chcę nie tylko schudnąć, ale też zadbać o swoje zdrowie, uregulować cukier we krwi, zadbać o nerki.

Mam następujący plan na najbliższy miesiąc: mój luby wyjechał, więc nie mam żadnej kontroli nad sobą i muszę to maksymalnie wykorzystać. Niestety muszę sobie odpuścić głodówki, oprócz takich jednodniowych, a także diety wykluczające całe grupy produktów (jak dukan np), bo jestem cukrzykiem. Znalazłam ostatnio w necie mniej drastyczny odpowiednik SGD - The Healthy Skinny Girl Diet. Mam nadzieję, że będzie dobra na początek. Co o niej sądzicie? Poniżej wkleiłam tabelkę, z tym, że owoce i warzywa również będę wliczać do limitu. Ćwiczenia - do oporu, ile dam radę. Jeśli w ciągu tygodnia schudnę na niej mniej niż 1kg, wprowadzę jakieś zmiany.

A więc do dzieła! :D
Proszę o wsparcie, chociaż nie jestem nowicjuszem, poczatki zawsze są trudne ;)

Franks